R-55
Sobota, 28 kwietnia 2012
Kategoria Okolice
| Aktywność:
Znów nastał dzień poddania się kuracji wytrzymałościowej serwowanej przez Szerszenie z Trzebnicy, czyli kolejne Żądło Szerszenia. To już mój 5. raz.
Po krótkim śnie, zebrałem się, pobiegłem po srebrny bolid, zamontowałem bagażnik i na nim rower i ruszyłem w dziewiczy dla tego zestawu przejazd na dłuższej trasie. Po drodze sprawdziłem stan trzymania bagażnika (bez uwag) i dobiłem na stacji powietrzem opony, żeby się toczyły.
Po dojechaniu na miejsce, pobiegłem po pakiet startowy i zacząłem przygotowania do startu. Znowu Szerszenie postarały się, żeby puścić zawodników w skarpetkach:
Przed startem spotkałem Rafała i Radka:
Rumak w wersji startowej - odchudzonej o parę kilo w stosunku do lat poprzednich:
W grupie startowej (w tym roku grupy były przypadkowo losowane spośród startujących) znalazłem się z samymi rowerami szosowymi. Po starcie podczas przejazdu przez miasto jakoś się z nimi trzymałem, ale po wyjeździe na tereny rolnicze cała grupa rozwinęła nieosiągalną przeze mnie prędkość i zaczęła mi znikać. Ale i tak przez pierwsze 20 kilometrów miałem średnią powyżej 33 km. Pomagał w tym wiatr, który w dalszej części dystansu miałem lekko przeklinać.
Po drodze zatrzymałem się przy małej awarii, której doznał Husarz Marcin, którego wspomogłem jak mogłem (podobnie jak inni), ale którego pech nie opuścił tego dnia:
Kręciłem sobie spokojnie przez okolice Stawów Milickich, słońce coraz bardziej przygrzewało (czasami termometr w czasie całej jazdy pokazywał mi 35 stopni) i dotarłem w końcu do pierwszego punktu żywnościowego, który usytuowany był przy nowo otwieranej trasie rowerowej poprowadzonej po szlaku kolejki wąskotorowej:
Właśnie tam byłem świadkiem typowej peletonowej małej kolizji, która chyba zakończyła się tylko otarciami:
Jazda za punktem żywnościowym była już gorsza bo prowadziła głównie pod wiatr, przez co prędkość spadała i zaczęło odzywać się zmęczenie.
Do drugiego punktu żywnościowego przez własną głupotę dotarłem na ostatnich kroplach wody.
Potem zaczęły się schody w Kocich Górach i słynne podjazdy z Prababką na czele. Pod górę za Tarnowcem wjechałem na nogach objętych kurczami we wszystkich chyba mięśniach. Na szczęście w jednej nodze przeważały kurcze zginaczy, a w drugiej prostowników, więc jakoś dawałem radę znaleźć pozycję odpoczynkową podczas zjazdów.
W Boleścinie w sklepie, gdzie zrobiłem sobie mały pit-stop odbyłem pogawędkę z panem sprzedawcą na temat ścigania się.
Potem dotarłem do mety:
Posiliłem się grochówką, kaszanką i kiełbaską i odjechałem zadowolony do domu.
Statystyki:
Miejsce: 282 na 304.
Czas brutto: 7h 5 min.
Miejsce w kategorii: 9 na 12.
Premia górska (14%): 2 min. 10 sek. - 243 na 391.
Trasa:
Po krótkim śnie, zebrałem się, pobiegłem po srebrny bolid, zamontowałem bagażnik i na nim rower i ruszyłem w dziewiczy dla tego zestawu przejazd na dłuższej trasie. Po drodze sprawdziłem stan trzymania bagażnika (bez uwag) i dobiłem na stacji powietrzem opony, żeby się toczyły.
Po dojechaniu na miejsce, pobiegłem po pakiet startowy i zacząłem przygotowania do startu. Znowu Szerszenie postarały się, żeby puścić zawodników w skarpetkach:
Kolejne skarpetki Szerszeni© WrocNam
W pakiecie startowym© WrocNam
Przed startem spotkałem Rafała i Radka:
Ja, Rafał i Radek© WrocNam
Rumak w wersji startowej - odchudzonej o parę kilo w stosunku do lat poprzednich:
Rumak przed startem w 2012© WrocNam
W grupie startowej (w tym roku grupy były przypadkowo losowane spośród startujących) znalazłem się z samymi rowerami szosowymi. Po starcie podczas przejazdu przez miasto jakoś się z nimi trzymałem, ale po wyjeździe na tereny rolnicze cała grupa rozwinęła nieosiągalną przeze mnie prędkość i zaczęła mi znikać. Ale i tak przez pierwsze 20 kilometrów miałem średnią powyżej 33 km. Pomagał w tym wiatr, który w dalszej części dystansu miałem lekko przeklinać.
Po drodze zatrzymałem się przy małej awarii, której doznał Husarz Marcin, którego wspomogłem jak mogłem (podobnie jak inni), ale którego pech nie opuścił tego dnia:
Husarz i Szerszeń w walce z dętką© WrocNam
Kręciłem sobie spokojnie przez okolice Stawów Milickich, słońce coraz bardziej przygrzewało (czasami termometr w czasie całej jazdy pokazywał mi 35 stopni) i dotarłem w końcu do pierwszego punktu żywnościowego, który usytuowany był przy nowo otwieranej trasie rowerowej poprowadzonej po szlaku kolejki wąskotorowej:
Punkt żywnościowy przy torach© WrocNam
Historyczny wagon© WrocNam
Na punkcie żywnościowym© WrocNam
Właśnie tam byłem świadkiem typowej peletonowej małej kolizji, która chyba zakończyła się tylko otarciami:
Kolizja na trasie© WrocNam
Jazda za punktem żywnościowym była już gorsza bo prowadziła głównie pod wiatr, przez co prędkość spadała i zaczęło odzywać się zmęczenie.
Do drugiego punktu żywnościowego przez własną głupotę dotarłem na ostatnich kroplach wody.
Potem zaczęły się schody w Kocich Górach i słynne podjazdy z Prababką na czele. Pod górę za Tarnowcem wjechałem na nogach objętych kurczami we wszystkich chyba mięśniach. Na szczęście w jednej nodze przeważały kurcze zginaczy, a w drugiej prostowników, więc jakoś dawałem radę znaleźć pozycję odpoczynkową podczas zjazdów.
W Boleścinie w sklepie, gdzie zrobiłem sobie mały pit-stop odbyłem pogawędkę z panem sprzedawcą na temat ścigania się.
Potem dotarłem do mety:
Na mecie Żądła 2012© WrocNam
Posiliłem się grochówką, kaszanką i kiełbaską i odjechałem zadowolony do domu.
Statystyki:
Miejsce: 282 na 304.
Czas brutto: 7h 5 min.
Miejsce w kategorii: 9 na 12.
Premia górska (14%): 2 min. 10 sek. - 243 na 391.
Trasa:
Dane wycieczki:
150.00 km (0.00 km teren) czas: 06:05 h avg:24.66 km/h
Komentarze
Grunt to dobra zabawa.
Dziwne, że punktu żywieniowego nie zrobili w wagonie WARSu :) djk71 - 06:29 środa, 2 maja 2012 | linkuj
Dziwne, że punktu żywieniowego nie zrobili w wagonie WARSu :) djk71 - 06:29 środa, 2 maja 2012 | linkuj
Ładne te skarpetki :) Przydałyby mi się jakieś kolarskie, bo nie mam żadnych :P
kaeres123 - 09:31 wtorek, 1 maja 2012 | linkuj
Widzę że wreszcie relacja z Żądła :) Gratulacje maratonu.
A Skarpetki w dechę:) chyba ich najbardziej mi szkoda:) drBike - 07:34 wtorek, 1 maja 2012 | linkuj
Komentuj
A Skarpetki w dechę:) chyba ich najbardziej mi szkoda:) drBike - 07:34 wtorek, 1 maja 2012 | linkuj