Dzień pięćdziesiąty siódmy
Sobota, 24 kwietnia 2010
Kategoria Okolice
| Aktywność:
Nadszedł kolejny dzień próby na trasie Trzebnickiego Maratonu Rowerowego "Żądło Szerszenia 2010".
Po wstępnej analizie sposobów przeniesienia się do Trzebnicy, wybrałem własny samochód (komunikacja publiczna była zbyt droga lub zbyt późna, zaś własne siły trzeba było oszczędzać):
Kiedy przyjechałem, biuro zawodów pracowało już pełną parą:
Krótkie przykręcanie kół, regulacje i przebranie, i jestem gotowy:
Jak zwykle przed startem na placu trwają intensywne rozmowy i ogólny rozgardiasz:
Przed startem porozmawiałem chwilkę z prawdziwym IronMan'em
Na tablicy ogłoszeń informacja:
Wreszcie o 8.30 rusza pierwsza grupa:
Startowałem kilka minut później i ruszyłem z kopyta. Po pierwszych 20 km średnia była powalająca (mnie):
Potem już nie było tak wesoło, ale nie było całkiem źle.
W Osieku stał sobie, jak i rok temu, krzyż pokutny:
W okolicy Stawów Milickich przejeżdżaliśmy przez tereny, które bardziej mi przypominały tereny na Florydzie lub przy ujściu Missisipi niż Dolny Śląsk:
Wałęsają się też tam zwierzęta, które można zobaczyć tylko w ZOO:
Całemu wyścigowi przyglądały się ze spokojem bociany (naliczyłem 5 gniazd bezpośrednio przy trasie:
Przed Miliczem stoi sobie słoń:
Łączy w sobie części z różnych środków komunikacji:
W Miliczu usytuowany był punkt żywieniowy z pysznymi bułami, z którego usług skorzystałem. Niektórzy nawet go chyba nie zauważali:
Zaraz za Miliczem skończył się płaski teren, a zaczęły się górki, które ciągnęły się z małymi przerwami aż do Trzebnicy:
Wreszcie po 120 km walki z przeciwnościami, cel osiągnięty:
Na Maratonie:
Czas: 4:55:06 (czystej jazdy 4:34 - życiówka)
Średnia prędkość: prawie 27 km/h
Miejsce: 388/443 (6 w kategorii - na 9 kończących - wszyscy chyba przerzucają się na szosę, porównując ilość ludzi z lat poprzednich).
Zwycięzca na szosówce miał 3:08, na MTB 3:26.
Po wcięciu czegoś i krótkiej rozmowie z kolegą ze Środy wielkopolskiej, z którym kawałek jechałem, rozkręciłem rower, spakowałem się i ruszyłem do domu.
Dwa kilometry przejechałem jeszcze z garażu do domu (prawie cały czasz stojąc).
Za sukces mogę uznać czas (brutto i netto) i to, że nie złapały mnie żadne skurcze.
Może w przyszłym roku zaliczę 240km?
Trasa:
Po wstępnej analizie sposobów przeniesienia się do Trzebnicy, wybrałem własny samochód (komunikacja publiczna była zbyt droga lub zbyt późna, zaś własne siły trzeba było oszczędzać):
Transport sprzętu© WrocNam
Kiedy przyjechałem, biuro zawodów pracowało już pełną parą:
Zapisy© WrocNam
Krótkie przykręcanie kół, regulacje i przebranie, i jestem gotowy:
Sprzęt na starcie© WrocNam
Przed startem© WrocNam
Jak zwykle przed startem na placu trwają intensywne rozmowy i ogólny rozgardiasz:
Upragniony punkt© WrocNam
Dystans do pokonania© WrocNam
Rój Szerszeni© WrocNam
Ostatnie chwile przed startem I© WrocNam
Ostatnie chwile przed startem II© WrocNam
Przed startem porozmawiałem chwilkę z prawdziwym IronMan'em
Na tablicy ogłoszeń informacja:
Wyzwanie© WrocNam
Wreszcie o 8.30 rusza pierwsza grupa:
Start pierwszej grupy© WrocNam
Startowałem kilka minut później i ruszyłem z kopyta. Po pierwszych 20 km średnia była powalająca (mnie):
Niezła średnia© WrocNam
Potem już nie było tak wesoło, ale nie było całkiem źle.
W Osieku stał sobie, jak i rok temu, krzyż pokutny:
Krzyż w pogorzelisku© WrocNam
W okolicy Stawów Milickich przejeżdżaliśmy przez tereny, które bardziej mi przypominały tereny na Florydzie lub przy ujściu Missisipi niż Dolny Śląsk:
Jak na południu USA© WrocNam
Wałęsają się też tam zwierzęta, które można zobaczyć tylko w ZOO:
Zwierzak nie z tej krainy© WrocNam
Całemu wyścigowi przyglądały się ze spokojem bociany (naliczyłem 5 gniazd bezpośrednio przy trasie:
Spokojne bociany© WrocNam
Przed Miliczem stoi sobie słoń:
Stalowe słonisko© WrocNam
Łączy w sobie części z różnych środków komunikacji:
Elementy rowerowo-konne© WrocNam
W Miliczu usytuowany był punkt żywieniowy z pysznymi bułami, z którego usług skorzystałem. Niektórzy nawet go chyba nie zauważali:
Punkt żywieniowy© WrocNam
Zaraz za Miliczem skończył się płaski teren, a zaczęły się górki, które ciągnęły się z małymi przerwami aż do Trzebnicy:
Betonowy podjazd© WrocNam
Wreszcie po 120 km walki z przeciwnościami, cel osiągnięty:
Jak zwykle sukces© WrocNam
Na mecie I© WrocNam
Na mecie II© WrocNam
Wynik ŻS 2010© WrocNam
Na Maratonie:
Czas: 4:55:06 (czystej jazdy 4:34 - życiówka)
Średnia prędkość: prawie 27 km/h
Miejsce: 388/443 (6 w kategorii - na 9 kończących - wszyscy chyba przerzucają się na szosę, porównując ilość ludzi z lat poprzednich).
Zwycięzca na szosówce miał 3:08, na MTB 3:26.
Po wcięciu czegoś i krótkiej rozmowie z kolegą ze Środy wielkopolskiej, z którym kawałek jechałem, rozkręciłem rower, spakowałem się i ruszyłem do domu.
Dwa kilometry przejechałem jeszcze z garażu do domu (prawie cały czasz stojąc).
Za sukces mogę uznać czas (brutto i netto) i to, że nie złapały mnie żadne skurcze.
Może w przyszłym roku zaliczę 240km?
Trasa:
Dane wycieczki:
122.00 km (0.00 km teren) czas: 04:40 h avg:26.14 km/h
Komentarze
Gratuluję, ja się nie odważyłem wystartować. Stwierdziłem, że forma za słaba na dobry wynik :)
...ale zdjęcia w czasie trwania wyścigu? ;D Platon - 16:32 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj
...ale zdjęcia w czasie trwania wyścigu? ;D Platon - 16:32 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj
Mój ulubiony betonowy podjazd :)
Super trasę wybrali.
Gratuluje szczególnie że asfalt na mtb. I ścigając się robił Pan zdjęcia:) Jestem pod wrażeniem. gruntzWR - 15:04 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj
Super trasę wybrali.
Gratuluje szczególnie że asfalt na mtb. I ścigając się robił Pan zdjęcia:) Jestem pod wrażeniem. gruntzWR - 15:04 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj
O w mordę! Taka średnia na góralu na takim dystansie! Szacun! Cholera nabawię się przy Was wszystkich kompleksów... :]
Galen - 20:00 niedziela, 25 kwietnia 2010 | linkuj
Komentuj